Ostatnimi czasy mój blog troszkę podupadł :/ Nie ukrywam, że ciężko będzie mi to nadrobić, gdyż zdobyłam dwóch zjadaczy czasu. Nie powiem co to takiego, jednakże podpowiem, że nie urodziłam bliźniaków ;) Z tego też powodu mam ograniczone pole do zdobywania wszelkich sensacji żywnościowych, a tym bardziej do pisania postów na ich temat.
Niestety czas sobie uświadomić, że aby być 'sławnym blogerę', trzeba się oddać temu całkowicie. Jednakże w miarę możliwości nie pozwolę aby mój blog umarł niczym każdy z moich storczyków - po 2 miesiącach istnienia.
Tak się składa, że dzisiaj też nie czas i miejsce na pisane posta, ale jestem w stanie zorganizować sobie momenty na chwile odpoczynku, więc postanowiłam w tym czasie coś napisać. Będzie o mleku, z racji tego, że na gwałt potrzebuję mleka do kradzionej kawy (nie wiem komu dziękuje i przepraszam zarazem - ale obiecuję, że się to nie powtórzy. Po prostu zapomniałam o energy drinku i nie miałam się czym ratować żeby nie paść twarzą w komputer)
Oczywiście nie będzie ogólnie o mleku i o tym czy pić czy nie pić, czy będziemy wielcy czy nie. Chciałam się skupić na mleku UHT, wokół którego tyle kontrowersji ile wokół samego picia mleka, więc temat wcale nie gorszy. Jak zwykle głównymi źródłami pomówień są stare babuleńki i eko-oszołomy, którzy najchętniej by ciągnęli mleko wprost z krowiego wymienia, bo niby zdrowsze, bo bez dodatków, konserwantów itp. Ich zdaniem mleko UHT jest najbardziej sztuczną rzeczą pod słońcem, bo kto to widział, żeby mleko, w kartoniku mogło stać na półce w temperaturze pokojowej i się nie zepsuć. Za tym muszą stać jakieś konserwanty i inne straszne rzeczy nie wymienione na etykiecie. Nic bardziej mylnego. Mleko to zawdzięcza swoją trwałość dokładnie temu samemu, co mleczko od wiejskiej babuleńki - temperaturze. Nie wiem ile z was miało do czynienia z mlekiem prosto od krowy, ale ja jako rasowy warszawski słoik widziałam w swym życiu niejedną krowę i to słynne mleko prosto od krowy tak uwielbiane przez eko-oszołomów. Mleczko takie po wydojeniu krówki (ręcznie) jest poddawane pierwotnej wersji filtracji - moja babcia używała do tego ściereczki (fuj) a następnie mleczko było poddawane pasteryzacji - czyli przegpotowaniu w zwykłym garczku na piecu oczywiście.
A jak jest z tym mlekiem UHT? Oczywiście również pochodzi od krowy, nie od żadnego innego zwierza. A następnie jest poddawane takiej samej obróbce co mleko od wiejskiej babuleńki, z tą różnicą, że w bardziej profesjonalnych i ekstramalnych warunkach - żyjemy w końcu w XXI wieku, sposoby utrwalania żywności idą na przód tak samo jak i technika. Krówki są dojone mechanicznie - co według mnie jest dużym plusem - bo nigdy nie wiadomo gdzie była i co robiła wiejska babuleńka przed dorwaniem się do krowich cycków. Podpowiem - zazwyczaj koło obory znajduje się drewniany wychodek, w którym brak umywalki, a z racji na wiek po co chodzić po dziesięć razy, raz do wychodka, raz do krowy, lepiej wszystko załatwić za jednym wyjściem... Następnie filtracja - oczywiście w nowoczesnych filtrach, które usuną o wiele więcej zanieczyszczeń niż ściereczka, która zatrzyma co najwyżej muchę, która wpadnie do wiadra w oborze. Następnie etap, o którym babuleńka nawet nie śniła - wirowanie, pozwalające na usunięcie krowich zapaszków czy wystandaryzowanie zawartości tłuszczu. I ostatni, najważniejszy etap - tak samo jak u babuleńki - obróbka termiczna. Sekret trwałości tkwi w tym, że babuleńka używa temp. ok 90 stopni C., natomiast w systemie UHT odbywa się ona w 165 stopniach, co pozwala zabić nawet te bardzo odporne żyjątka przyczyniające się do psucia mleka. Takie mleko jest rozlewane do specjalnych kartoników w warunkach aseptycznych. I tyle. Żadnych konserwantów.
Oczywiście spotkałam się też z opinia, że takie mleko jest złe, nawet mimo tego, że nie ma konserwantów (ludziom nigdy się nie dogodzi). Mianowicie pewien pan, który chcąc być mądrzejszym cytował anglojęzyczne artykuły, zarzucił temu pysznemu mleczku, że jest zupą martwych bakterii. Owszem, nie zaprzeczę, w końcu bakterie tam zostają. Jednakże zastanówmy się - skądś się musiały tam wziąć. Zatem pojawia się pytanie: wolimy zupę martwych bakterii czy żywych? Odpowiedź jest chyba prosta :)
Na koniec pamiętajmy - skrót UHT nie oznacza nazwy jakiegoś konserwantu ani też nie oznacza, że mleko jest uszate (o czym kiedyś ja byłam przekonana) tylko jest nazwą procesu - Ultra High Temperature :)
Mam nadzieję, że ujdzie :)
Pozdro!