czwartek, 2 października 2014

Krwiożercze pomidory!

Moja czara tolerancji poznawania kolejnych abstrakcji żywnościowych znowu się przelała i mimo ogromnego braku czasu zmusiła do napisania paru słów. 

Oto najnowsza sensacja udostępniana przez moich znajomych na jednym ze znanych portali społecznościowych: 




Jest to pomidor - potwór. Autorka zdjęcia ostrzega - "teraz możemy się przypatrzeć i domyślać jakie i czyje geny są w pomidorach!" Tak się teraz zastanawiam czyje geny są w pomidorach? Co autorka miała na myśli? Geny Madonny? A może Adama Mickiewicza? A może naszej nowej Pani Premier? Nie... Może z racji iż wyrastająca nowa istota jest koloru zielonego, miała na myśli jakiegoś prehistorycznego jaszczura, którego DNA zostało pozyskane z krwi komara sprzed setek tysięcy lat znalezionego w bursztynie? Natomiast jego wszczepienie miałoby na celu uzyskanie rozmiarów pomidorów tak dużych jak te zwierzęta? Może autorka kupiła pomidorki koktajlowe, tak zmodyfikowane, aby można je było sprzedawać jako pomidory malinowe? Wywody i domysły, co autorka miała na myśli (a nie miała nic, bo jest tylko wystraszoną konsumentką, która sieje panikę dalej i dalej) mogłby trwać przez kolejne 10 stron, a i tak bym nie doszła, co ona tam sobie umyślała.

Tematyka co prawda zahacza bardziej o rolnictwo oraz o biotechnologie, ale niech będzie, że starym polskim zwyczajem "nie znam się więc się wypowiem", coś napiszę na ten temat, Autorka postu może się wypowiadać to i ja! O! Takie moje prawo! 

Więc co to takiego wyrasta z tego biednego zmutowanego pomidora? Moim zdaniem jest to po prostu krzaczek nowego pomidora. Nasiona pomidora, który był przechowywany w nieodpowiednich warunkach do zachowania wartości spożywczej, natomiast w korzystnych dla kiełkowania, najzwyczajniej w świecie wykiełkowały. Zatem autorka zdjęcia wystraszyła się cudu powstawania nowego życia. Ciekawe czy jak widzi kobietę w ciąży to tak samo reaguje...

W komentarzach autorka wyraża swoje oburzenie pisząc, że te pomidory mają mnóstwo chemii i GMO. Po pierwsze - jedno wyklucza drugie, bo właśnie stosowanie modyfikacji genetycznych ogranicza stosowanie chemii. Ograniczanie stosowania chemicznych środków ochrony roślin jest w końcu jednym z głównych celów stosowania modyfikacji. Zatem dobrze by było się zdecydować, a nie wszystko co złe (zdaniem konsumentów) wrzucać do jednego worka. Po drugie - jak te pomidory mogą mieć GMO? Jeśli już te pomidory mogą być GMO (Genetycznie Zmodyfikowanym Organizmem) i mogą mieć wszczepione geny, a nie jak wynika w wypowiedzi szanownej Pani - mieć wszczepione inne organizmy. 

Z chęcią bym podrążyła temat tych niby strasznych, a tak przeze mnie lubianych GMO, ale moją uwagę przyciągnął jeszcze komentarz pewnego Pana wydającego się być przesadnym eko-oszołomem. Wspomniany Pan pisze, że kupuje pomidory tylko od ekologicznych działkowiczy, ponieważ plantatorzy uprawiają swoje pomidory na szlamie z oczyszczalni ścieków. Przyznaję, nie brzmi to smakowicie, ale to nic innego jak naturalny nawóz. Moja babcia za czasów gdy na każdej wsi miało się krowy i przydomowe ogródki ważywne stosowała "krowie produkty uboczne" jako nawóz. Nie ma nic bardziej ekologicznego niż wiejska produkcja na własny użytek. Więc o co chodzi? Co za różnica? Krowie czy ludzkie gówno? Ogranicza to stosowanie nawozów mineralnych, które to mają jeszcze więcej wrogów. Zatem proszę, ludzie zdecydujcie się! Naturalnie - źle, sztucznie - źle, a jeść chcecie wszystko jak malowane! Jak tu każdemu dogodzić?!

wtorek, 22 kwietnia 2014

Mleko Uszate ;)

Ostatnimi czasy mój blog troszkę podupadł :/ Nie ukrywam, że ciężko będzie mi to nadrobić, gdyż zdobyłam dwóch zjadaczy czasu. Nie powiem co to takiego, jednakże podpowiem, że nie urodziłam bliźniaków ;) Z tego też powodu mam ograniczone pole do zdobywania wszelkich sensacji żywnościowych, a tym bardziej do pisania postów na ich temat. 

Niestety czas sobie uświadomić, że aby być 'sławnym blogerę', trzeba się oddać temu całkowicie. Jednakże w miarę możliwości nie pozwolę aby mój blog umarł niczym każdy z moich storczyków - po 2 miesiącach istnienia.

Tak się składa, że dzisiaj też nie czas i miejsce na pisane posta, ale jestem w stanie zorganizować sobie momenty na chwile odpoczynku, więc postanowiłam w tym czasie coś napisać. Będzie o mleku, z racji tego, że na gwałt potrzebuję mleka do kradzionej kawy (nie wiem komu dziękuje i przepraszam zarazem - ale obiecuję, że się to nie powtórzy. Po prostu zapomniałam o energy drinku i nie miałam się czym ratować żeby nie paść twarzą w komputer)

Oczywiście nie będzie ogólnie o mleku i o tym czy pić czy nie pić, czy będziemy wielcy czy nie. Chciałam się skupić na mleku UHT, wokół którego tyle kontrowersji ile wokół samego picia mleka, więc temat wcale nie gorszy. Jak zwykle głównymi źródłami pomówień są stare babuleńki i eko-oszołomy, którzy najchętniej by ciągnęli mleko wprost z krowiego wymienia, bo niby zdrowsze, bo bez dodatków, konserwantów itp. Ich zdaniem mleko UHT jest najbardziej sztuczną rzeczą pod słońcem, bo kto to widział, żeby mleko, w kartoniku mogło stać na półce w temperaturze pokojowej i się nie zepsuć. Za tym muszą stać jakieś konserwanty i inne straszne rzeczy nie wymienione na etykiecie. Nic bardziej mylnego. Mleko to zawdzięcza swoją trwałość dokładnie temu samemu, co mleczko od wiejskiej babuleńki - temperaturze. Nie wiem ile z was miało do czynienia z mlekiem prosto od krowy, ale ja jako rasowy warszawski słoik widziałam w swym życiu niejedną krowę i to słynne mleko prosto od krowy tak uwielbiane przez eko-oszołomów. Mleczko takie po wydojeniu krówki (ręcznie) jest poddawane pierwotnej wersji filtracji - moja babcia używała do tego ściereczki (fuj) a następnie mleczko było poddawane pasteryzacji - czyli przegpotowaniu w zwykłym garczku na piecu oczywiście.

A jak jest z tym mlekiem UHT? Oczywiście również pochodzi od krowy, nie od żadnego innego zwierza. A następnie jest poddawane takiej samej obróbce co mleko od wiejskiej babuleńki, z tą różnicą, że w bardziej profesjonalnych i ekstramalnych warunkach - żyjemy w końcu w XXI wieku, sposoby utrwalania żywności idą na przód tak samo jak i technika. Krówki są dojone mechanicznie - co według mnie jest dużym plusem - bo nigdy nie wiadomo gdzie była i co robiła wiejska babuleńka przed dorwaniem się do krowich cycków. Podpowiem - zazwyczaj koło obory znajduje się drewniany wychodek, w którym brak umywalki, a z racji na wiek po co chodzić po dziesięć razy, raz do wychodka, raz do krowy, lepiej wszystko załatwić za jednym wyjściem... Następnie filtracja - oczywiście w nowoczesnych filtrach, które usuną o wiele więcej zanieczyszczeń niż ściereczka, która zatrzyma co najwyżej muchę, która wpadnie do wiadra w oborze. Następnie etap, o którym babuleńka nawet nie śniła - wirowanie, pozwalające na usunięcie krowich zapaszków czy wystandaryzowanie zawartości tłuszczu. I ostatni, najważniejszy etap - tak samo jak u babuleńki - obróbka termiczna. Sekret trwałości tkwi w tym, że babuleńka używa temp. ok 90 stopni C., natomiast w systemie UHT odbywa się ona w 165 stopniach, co pozwala zabić nawet te bardzo odporne żyjątka przyczyniające się do psucia mleka. Takie mleko jest rozlewane do specjalnych kartoników w warunkach aseptycznych. I tyle. Żadnych konserwantów. 

Oczywiście spotkałam się też z opinia, że takie mleko jest złe, nawet mimo tego, że nie ma konserwantów (ludziom nigdy się nie dogodzi). Mianowicie pewien pan, który chcąc być mądrzejszym cytował anglojęzyczne artykuły, zarzucił temu pysznemu mleczku, że jest zupą martwych bakterii. Owszem, nie zaprzeczę, w końcu bakterie tam zostają. Jednakże zastanówmy się - skądś się musiały tam wziąć. Zatem pojawia się pytanie: wolimy zupę martwych bakterii czy żywych? Odpowiedź jest chyba prosta :)

Na koniec pamiętajmy - skrót UHT nie oznacza nazwy jakiegoś konserwantu ani też nie oznacza, że mleko jest uszate (o czym kiedyś ja byłam przekonana) tylko jest nazwą procesu - Ultra High Temperature :)

Mam nadzieję, że ujdzie :)
Pozdro!

.

wtorek, 25 lutego 2014

5 nieodczuwalnych kroków dla ulepszenia naszej diety

Dzisiaj trochę z innej beczki. Zagadnienie wielu już znane. Niektórym może ciężko uwierzyć, że zdrowa dieta nie wiąże się z wielkimi wyrzeczeniami, ale o to dowody:

1. Ciemniej znaczy lepiej

Wcale nie mam tu na myśli solarium, które od jakiegoś czasu zrobiło się passé. Oczywiście jak zwykle będzie o żywności. Mam na mysli brązowy ryż, ciemny makaron oraz chleb. Jest to najłatwiejszy krok i w ogóle nie odczywalna modyfikacja diety na zdrowszą. No z wyjątkiem ciemnego chleba, gdyż najlepiej byłoby sięgnąć po chleb żytni, ale jak ktoś nie lubi to cóż poradzić. Biały chleb można też zastąpić chlebem graham, który bardziej przypomina biały, a jest o wiele zdrowszy. Produkty otrzymane z pełnego ziarna dostareczają nam, poza wartościami eneregtycznymi, błonnika, witamin - szczególnie tych z grupy B oraz minerałów.

2. Pij zdrowo

Proste i zapewne wszystkim już znane. Uczymy się nawyku picia wody. Możemy się oczywiście wspomagać hebatakami, owocowymi, ziołowymi oraz zielonymi czy białymi (nie słodzonymi), a także w mniejszym stopniu sokami. Ograniczamy wszelkie słodkie napoje, kawę, czarną herbatę czy piwo, które zdaniem niektórych świetnie nawadnia. Bzdura. Zarówno kawa, herbata i piwo przez niektórych dietetyków nie jest uwzględnianie w bilansie wodnym organizmu. Ponadto kawa i herbata, zawierają kwas szczawiowy, który może przyczynić się do powstawania kamieni nerkowych. 

3. Rozsądne przekąski

Nie odmawiajmy sobie przyjemności, jednakże podjadajmy z głową. Gorzka czekolada też może być smaczna, to tylko kwestia przyzwyczajenia :) Ponadto super przekąską są wszystkie orzechy (o ile ktoś nie ma alergii) lub warzywa z dipem z jogurtu i czosnku (o ile ktoś nie ma randki) :P

4. Suplementujmy

Oczywiście nie suplemantami w tabletkach tylko naturalnymi. Również bardzo proste w wykonaniu. Najłatwiejsze to otręby, można je dodać do wielu dań. Do jogurtów, ciasta do pizzy czy cisteczek. Do sałatek można dodawać siemie lniane lub ziarna słonecznika. Jest to mały szczegół a robi różnicę. W sklepie natomiast siegajmy po soki, wody czy inne produkty wzbogacane w różne witaminy, kwas foliowy i inne skłądniki prozdrowtne. Znajdujmy zawsze tą zdrowszą opcję.

5. Nie zapominajmy o zróżnicowaniu

O tym też na pewno każdy wie, ale pamiętajmy o tym, żeby każdy posiłek był zbilansowany, żeby dostarczał różnych składników odżywczych oraz produktów z różnych grup piraminy żywieniowej. Rezygnujemy zatem z pyzów z sosem z torebki, a jeśli bardzo chcemy je zjeść to dołóżmy do tego kawałek mięsa i surówkę. Oczywiście nie ma żartów ze słynnymi pięcioma porcajmi owoców i warzyw. Wiem, że to ciężko, tym bardziej, że sok się nie liczy. Ja dla ułatwienia wciskam 3 porcje w jednej i w dodatku łączę to z suplemantacją - codziennie robię koktajl z 3 owoców/warzyw z siemieniem lnianym i otrębami i być może głupio wierzę, że dzięki temu będę wiecznie piękna, zdrowa i młoda :P

Na koniec jeszcze mała uwaga. Gdy mamy ochotę na coś niezdrowego to też to jedzmy (tylko nie za często!). Jeden raz z niezdrowym jedzieniem nam nie zaszkodzi, tak samo jak i jeden dzień zdrowego odżywiania nie sprawi, że będziemy bardziej zdrowi. Zatem jak mamy ochotę na BigMaca to się nie ograniczajmy, jedzenie ma nam smakować i przynosić przyjemność :)

czwartek, 20 lutego 2014

ACE - łagodne wybielanie i szerokie zastosowanie!

Lublin. Uniwersytet Medyczny. Środowisko osób wykształconych i teoretycznie dużo wiedzących na temat naszego zdrowia i czynników na nie wpływających. Ale czy na pewno wszystko wiedzących o tych czynnikach?

Zajęcia na temat nefrologii, a dokładniej mowa o niewydolności nerek. Pani Doktor zaleca swoim studentom (którzy z resztą widocznie wiedzą więcej niż ona i wyłapali tą głupotę) aby spożywać jak najmniej soli, ponieważ jest szkodliwa. W szczególności oczywiście trzeba ograniczyć spożywanie wędlin. Jako dowód swojej teorii podaje wiejskie wędliny, które zawierają dużo soli, gdyż są moczone w solance. W końcu jednak Pani Doktor przymyka oko na sól, gdyż znajduje coś gorszego. Stwierdza, że jednak lepiej jeść te wiejskie wędliny z solą niż (o mój Boże) te z zakładów przemysłowych, a w szczególności tych tanich. Dlaczego? Ponieważ zawierają ACE i inne środku toaletowe. W sumie, może wędlina z wodą toaletową nie byłaby taka zła - Ach! ten wyjątkowy aromat! Aż o tym pomyśle na produkt wspomnę na mojej najbliższej rozmowie kwalifikacyjnej! Takiej pomysłowości zapewne jeszcze nigdzie nie widzieli. 

Wracając do ACE. Rozważmy aspekty technologiczne wprowadzenia go do wędliny, którą nazwiemy Polędwicą ACE. Płyn jest dostępny w dwóch wariantach zapachowych: cytrynowym oraz świeżym. Biorąc ten aspekt pod uwagę można go użyć dla uzyskania cytrynowego aromatu produktu lub też dla zapewnienia jego dłuższej świeżości. A może z innej strony. Jest wybielaczem. To może dodamy go, żeby rozjaśccić barwę mięsa... Np. weźmiemy szynkę, a zrobimy z niej wędlinę niby drobiową, konsumenci przecież teraz tak lubią dietetyczne mięso drobiowe, więc łatwiej by im było taki produkt wcisnąć i ich oszukać przy okazji, w końcu my, technolodzy, tak lubimy oszukiwać konsumentów. Ale chyba jednak to nie to. Wieprzowina jest droższa od drobiu, więc zero ekonomiczności w tym pomyśle. Lecimy dalej. Niech ja tylko znajdę skład... Węglan sodu, wodorotlenek sodu i podchloryn sodu. Wodorotlenek sodu jest higroskopijny więc może do poprawy utrzymywania wody? Chyba nie... Jednak najwłaściwszym zastosowaniem było by tu otrucie konsumenta, co przecież wszyscy producenci żywności chcą zrobić. 

Oczywiście o tym, że takich specyfików się nie dodaje do wędlin mówić chyba nikomu nie muszę. A co do soli - jednak jest potrzebna w produkcie. Przede wszystkim ze względów smakowych. Konsument się krzywi, że sól, ale jakby jej nie dodać to by nie kupił, bo by mu nie smakowało. A jakby znowu zastąpić inną solą to by było, że jakaś chemię ładują. I jak tu dogodzić? Ponadto sól jest niezbędna do przemian białek, przez co wpływa na teksture produktu. No i oczywiście właściwości konserwujące, które w sumie przy obecnie stosowanych, niskich stężeniach soli są w prawie znikome. 

Mimo tej całej nagonki na sól, jest ona w pewnym stopniu potrzebna. Sód jest niezbędny do prawidlowego funkcjonowania organizmu, uczestniczy w przewodzeniu impulsów nerwowych oraz utrzymaniu ciśnienia krwi. Dzienne spożycie soli nie powinno przekraczać ok. 5 gram. Natomiast jej stężenie w produktach mięsnych może wynosić od 1,8 do 5%. Zatem musielibyśmy zjeść 10 dag wędliny (tej najbardziej słonej) żeby przekroczyć limit. Lepiej zastanowić się nad ograniczeniem słonych przekąsek, gdyż jednak to one w naszej diecie dostarczają największej ilości soli.

Miałam jeszcze o tych wiejskich wędlinach napisać czy faktycznie są lepsze i dlaczego nie, ale to już w osobnym poście :)

sobota, 15 lutego 2014

Tanio, jeszcze taniej!

Miało być nie dzisiaj i miało być o chemii w żywności. Jednakże natchnienie przychodzi niespodziewanie niczym nastoletnia niechciana ciąża. Wystarczy trochę irytacji, głupoty innych, trochę ginu oraz góra jedzenia i do głowy wracają wszystkie dawne pomysły, a słowa niemalże same pojawiają się na ekranie komputera. Nawet mi nie przeszkadza to, że nie pracuję na moim obecnym, a moim byłym, starym, dawno spisanym na straty laptopiku. Pewnie nawet nie przeszkadzałoby mi pisanie na tablecie - jednakże przyznam szczerze, ze do tej pory nie odnalazłam w nim polskich znaków, a analfabetycznego posta nie chciałabym zamieszczać. 

Ale do rzeczy... W sumie będzie krótko, zwięźle i na temat - chyba. Albo i nie, bo mi się nie uda. Zawsze planuję, żeby tak było, a potem się okazuje, że jedna myśl nasuwa się po drugiej i mogę pisać bez końca.

Dostało mi się dzisiaj za posta o mące wieprzowej. Moim zdaniem fajna opowiastka. Jednakże okazało się, że nie mogłam jej wykorzystać, bo znajomy znajomego, który też miał znajomego ma prawo do opowiadania wszelkich głupot, a ja nie mam prawa do ich przytaczania, bo to ujma na honorze całej społeczności. Czyżby mój blog budził kontrowersje? Jeśli tak to tylko w najbliższym otoczeniu, ale to dobrze, tak się zdobywa rozgłos :P

W zaistniałej sytuacji pozostało mi tylko jedno... Nie, nie - nie będą to przeprosiny. Będę wredną babą ze Skarżyska i będzie to kontynuacja. Dopóki osoby wykształcone, przykładowo - absolwentki administracji na UKSW, nie przestaną opowiadać bzdur, będą dla mnie idealnym źródłem pomysłów na posty. 

Ale miało być do rzeczy... Koleżanka (no właściwie to znajoma koleżanki) przy okazji opowieści o mące wieprzowej zaszczyciła mnie również informacją na temat tego dlaczego soki w supermarketach i dyskontach (jak zwykle nie będę wymieniać tu nazw) są takie tanie. No przecież jakiś powód musi być! Sok znanej firmy kosztuje co najmniej 4 zł., natomiast ten z supermarketu około 2 zł. Ojej! Taka różnica ceny! Ale ona znała odpowiedź, gdyż jak to zwykle bywa, zna kogoś, kto się zajmuje takimi sokami. Niska cena soku i innych produktów marek własnych w supermarketach jest ponoć spowodowana tym, że są one produkowane z gorszego surowca. W przypadku soku są to zepsute owoce. Wiecie, nadgniłe, spleśniałe, same smakowitości. Mniam!

Na szczęście, jak w większości takich opowieści, nie jest to prawda. Trzeba by być idiotą, żeby robić sok z surowca niebezpiecznego mikrobiologicznie! Raz - taki sok charakteryzował by się nieodpowiednim posmakiem, którego by się nie wyrównało aromatami! Dwa - zapewne psuł by się jeszcze szybciej niż same owoce. Co prawda soki są pasteryzowane, ale pasteryzacja nie zniszczyłaby tak dużej ilości małych patologicznych żyjątek. No i po trzecie, soki takie byłyby niebezpieczne dla zdrowia osób, które taki sok by wypiły. Przypominam, że żaden producent nie chce zabić swoich konsumentów, dzięki nim ma zarobek, więc jaki byłby sens w kierowaniu  do produkcji samych surowców o znacznym stopniu zepsucia? 

Nie widziałam na własne oczy produkcji soków, ale dam sobie rękę uciąć, że te za 2 zł. są identyczne jak te za 4 zł. Pamiętajcie, że mam tu na myśli dwa soki 100% soku, a nie 100% smaku, na co łapie się dużo konsumentów, bo to nie sok i można tam walić co się tylko zamarzy i taki produkt na pewno nie jest identyczny jak sok 100% za 4 zł. Tanie soki nie są produkowane z zepsutych owoców, jak też te droższe nie są ręcznie wyciskane przez grupę Ukraińskich uchodźców chcących dorobić na obczyźnie. Główną różnicą między nimi jest opakowanie. Widziałam produkcję mięsa i wędlin marek własnych dla supermarketów. Wyglądało to tak, że szła produkcja dla pewnej znanej, dobrej i drogiej marki X, a następnie zmieniano opakowania i te same produkty były pakowane dla supermarketów. Co więcej. W zakładzie, o którym wspominam produkty supermarketowych marek były jeszcze bardziej "dopieszczane" od własnych danej firmy, ponieważ poza zakładową kontrolą jakości, były również objęte kontrolą jakości zewnętrzną. Gdyby supermarketowemu kontrolerowi coś nie pasowało, firma mogłaby stracić zlecenie, a to już gruba kasa, bo to wielki rynek zbytu.

Dlaczego są więc takie tanie? Odpowiedź zwięzła i krótka - wartość dodana. To wartość dodana w postaci marki rozróżnia te dwa soki i inne produkty z supermarketów od tych pozostałych. W dzisiejszych czasach, czasach konsumpcjonizmu marka ma ogromna siłę. Jest dla konsumenta gwarancją jakości i większość z nas woli zapłacić więcej i mieć tą pewność, że niby wie co je i że je to co najlepsze.

Ale reasumując, nie ma co się obawiać tańszych produktów, a dla pewności - to co zawsze jest powtarzane przez technologów - czytać etykiety, a nawet porównywać je między sobą. Wszystko co jest ta napisane jest prawdą. 

A na zakończenie - specjał idealny na każdą imprezę - smaczne i tanie - przygotowane tylko i wyłącznie z produktów marketowych:

Chamskie kanapki z Biedronki:
*Chleb biały pszenny - ten najtańszy z Biedry
*Polędwica Sopocka - też ta z Biedry - Mięsna Kraina czy coś w tym stylu
*Serek Gouda - ta najzwyklejsza, nie mierzwiona ani pradawna
*Na wierzch ogóreczek, papryczka
*Masło - tylko w wersji exclusive dla wyjątkowych gości :P

Nie powstydzi się ich żadna perfekcyjna pani domu przyjmująca gości w swych schludnych progach.
To tak żeby nie było, że się wymądrzam o jedzeniu, a gotować nie umiem :P :P

środa, 22 stycznia 2014

Kto winny?

Dzisiaj będzie bez beki z idiotów. Mam nadzieję, że mimo to nikt nie będzie zanadto roczarowany tym postem. Czasami muszę również być poważnym obywatelem, więc przepraszam ;)

No dobra, nie wiem czy mi się uda tak całkowiecie bez beki...

Pewnego razu na teście konsumenckim zupek chińskich pan zapytał się mnie czy aby na pewno nie będzie świecił gdy wyjdzie z badania. Owszem, mógłby świecić, ale najpierw musiałby zagryzać te zupki żarówkami lub latarkami. Włączonymi oczywiście. 

Będąc ponownie w zupkowym raju, koleżanka powiedziała, że zupki są na prawdę szkodliwe. Ponoć jakiś jej znajomy zniszczył sobie wątrobę jędząc codziennie zupki chińskie na przemian z kanapkami. Czy to możliwe? Nawet bardzo. Jednakże powodu nie doszkiwałabym się w tym co jest w zupce, tylko w tym czego tam nie ma. Z chęcią bym przeanalizowała cały skład zupki, ale nikt by tak długiego postu nie przeczytał, więc z trudnością ale się powstrzymam. W zupakach na pewno nie ma istotnych ilości witamin i minerałów. Natomiast do prawidłowego funkcjonowania wątroby niezbędna jest witamina B6 oraz B2, których jednymi ze źródeł są produkty mięsne, ryby, jaja lub niektóre ważywa i owoce, czyli dokładnie to czego w zupkach nie ma. Obie witaminy mają wpływ na prawidłowe funcjonowanie oraz regenerację wątroby. Bardzo ogólnie mówiąc, witamina B6 bierze udział w przemianie fosfolipidów oraz kwasów tłuszczowych, co umożliwia regenerację komórek. Natomiat witamina B2 jest niezbędna dla detoksykacji wątroby. Biorąc pod uwagę naturę tego naszego sprzętu oraz jego funkcję, nie trzeba chyba już wyjaśniać jakie są skutki takich niedoborów. Na domiar złego dochodzi fakt całkowitego braku urozmaicenia diety oraz ciągłego jedzenia zupek i kanapek (pewnie z białego pieczywa lub pompowanych bułek). A pamiętajmy, że nawet produkty uważane za zdrowe, jedzone dzień w dzień z uporem maniaka mogą okazać się szkodliwe dla naszego organizmu. 

Mówi się, że zupki chińskie to sama chemia. Ja jednak patrząc na skład, z bardziej chemicznych rzeczy widzę jedynie pochodne glutaminianu sodu, poza tym wszelkiej maści przyprawy i składniki pochodzenia roslinnego. Ale w sumie nie mogę się nie zgodzić, gdyż wszystko co nas otacza to właściwie jakieś cząsteczki chemiczne.

Pozostaje jeszcze pytanie - co z tym glutaminem sodu tak łączonym z zupkami i ich szkodliwością? 

Najkrócej jak się da - na pewno gdyby był szkodliwy to nie byłby dopuszczony do żywności. Nikt nikogo nie chce zatruć! Niekórzy są zdania, że jest szkodliwy i za dowód na to uważają syndrom restauracji chińskiej. Ale winowajcą nie jest tu glutaminian a intensywność smaków, przypraw i różnych innych składników mogących wywoływać reakcje alergiczne. Znam przypadek gdzie, owa dolegliwość pojawiła się po zjedzeniu bigosu, a tam na pewno nie było glutaminianu. Więc nie obwiniajmy go za wszystko co złe. Owszem może powodować alargie, ale to nie znaczy, że jest trujący i że będziemy po nim świecić.  

Podsumowując, możemy śmiało jeść zupki, ale jak ze wszystkim należy zachować rozsądek. Zupka nigdy nie zastąpi prawidłowego pełnowartościowego posiłku. Ze względu na to, że posiada prawie wyłącznie wartości energetyczne, nadaje się jedynie jako szybki zastrzyk enegrii gdy dopadnie nas mały głód w nocy o północy :) 

Dzięki za dzisiejszą inspirację ;)

wtorek, 14 stycznia 2014

Tyle hałasu o... parówkę

Parówka może być zwana również serdelkiem lub też po prostu kiełbaską, natomiast po fachowemu określana jest jako kiełbasa homogenizowana. Jak by nie patrzeć jest to po prostu zwykła mała kiełbasa, która mimo swoich niewielkich rozmiarów robi wokół siebie naprawdę dużo szumu. Czego ja nie słyszałam o parówkach. Czego tam nie dodają - najpopularnieszy chyba jest papier toaletowy, kolejne - krowie wymiona, a poza tym oczywiście kurze głowy, kopyta i wszystko inne czego nie dałoby się wykorzyatać w innym celu. Chyba nawet słyszałam też o trocinach. Niestety parówka jest małą zdradziecką bestią. Drobniutko przemielona, według przeciętego konsumenta, może mieć bardzo bogate wnętrze i zawierać wszystko. 

A jaka jest prawda? 

Prawda jest taka, że stosowanie powyższych dodatków byłoby niemożliwe. Po pierwsze, dlatego, że nie można by uzyskać prawidłowej struktury produktu z taką wkładką. Aby struktura parówki była parwidłowa w kiełbasce musi powstać matryca białkowo-tłuszczowa, a wprowadzenie np. papieru uniemożliwiłoby łęczenia się cząsteczek białek. Po drugie, w przemyśle spożywczym nie wykorzystuje się maszyn, które byłby w stanie tak bardzo rozdrobnić kopyta czy kości, aby były one niewidoczne i niewyczuwalne w parówce. Natomiast po trzecie, odnośnie wymion - jest to odpad II klasy i jest kierowany do utylizacji, nie jest wykorzystywany w żaden sposób, nawet na karmę dla psów.

Na szczęście, nie jest tak ekscytująco jak sobie niektórzy wyobrażają, a najbardziej kontrowersyną rzeczą dodawaną do parówek jest zniesławiony MOM oraz białka sojowe pochodzące najprawdopodobniej z soi GM (modyfikowanej genetycznie). Mało który konsument patrzy przychylnym okiem na MOM oraz GMO. Śmiem stwierdzić, że są to tematy najbardziej na topie wśród niby-znawców żywności oraz ekooszołomów. A i w tej kwesti nie ma się czym ekscytować, bo ani jedno ani drugie nam nie zaszkodzi (ale w temat zagłębię się już przy innej okazji). Dla dorosłego człowieka MOM nie jest niebezpieczny, natomiast lepiej unikać podawania produktów z jego dodatkiem dzieciaczkom, ze względu na to, że w zależności od metody pozyskiwania, może on zawierać zrąbki kostne, które mogą uszkodzić delikatny przewód pokarmowy malutkiego człowieka. Ja jako technolog mięsa, widziałam na własne oczy słynne MOM i mimo, że nie wygląda apateycznie, to nie wystrzegam się produktów z tym dodatkiem. A tym bardziej nie wystrzegam się białek sojowych, nawet tych GM, ponieważ mogą być zdrowe - zawierają izoflawony wykazujące pozytywny wpływ na organizm człowieka. 

Niestety, żeby parówki trzymały się kupy to potrzebują różnych dodatków. Potrzebują również tłuszczów i skórek, które także budzą lekkie zastrzeżenia u konsumentów, a które są niezbędne to wytworzenia odpowiedniej tekstury i smaku produktu. Oczywiście nic z listy składników nie jest szkodliwe. Jednakże jeśli nam przeszkadzają niektóre dodatki lub też zawartość tłuszczu, wystarczy nabrać nawyku czytania etykiet. Wszystko jest tam napisane i wszystko co napisane to oczywiście prawda, więc bez problemu można wybrać dla siebie taki produkt, który nie będzie budził w nas żadnych zastrzeżeń.