środa, 22 stycznia 2014

Kto winny?

Dzisiaj będzie bez beki z idiotów. Mam nadzieję, że mimo to nikt nie będzie zanadto roczarowany tym postem. Czasami muszę również być poważnym obywatelem, więc przepraszam ;)

No dobra, nie wiem czy mi się uda tak całkowiecie bez beki...

Pewnego razu na teście konsumenckim zupek chińskich pan zapytał się mnie czy aby na pewno nie będzie świecił gdy wyjdzie z badania. Owszem, mógłby świecić, ale najpierw musiałby zagryzać te zupki żarówkami lub latarkami. Włączonymi oczywiście. 

Będąc ponownie w zupkowym raju, koleżanka powiedziała, że zupki są na prawdę szkodliwe. Ponoć jakiś jej znajomy zniszczył sobie wątrobę jędząc codziennie zupki chińskie na przemian z kanapkami. Czy to możliwe? Nawet bardzo. Jednakże powodu nie doszkiwałabym się w tym co jest w zupce, tylko w tym czego tam nie ma. Z chęcią bym przeanalizowała cały skład zupki, ale nikt by tak długiego postu nie przeczytał, więc z trudnością ale się powstrzymam. W zupakach na pewno nie ma istotnych ilości witamin i minerałów. Natomiast do prawidłowego funkcjonowania wątroby niezbędna jest witamina B6 oraz B2, których jednymi ze źródeł są produkty mięsne, ryby, jaja lub niektóre ważywa i owoce, czyli dokładnie to czego w zupkach nie ma. Obie witaminy mają wpływ na prawidłowe funcjonowanie oraz regenerację wątroby. Bardzo ogólnie mówiąc, witamina B6 bierze udział w przemianie fosfolipidów oraz kwasów tłuszczowych, co umożliwia regenerację komórek. Natomiat witamina B2 jest niezbędna dla detoksykacji wątroby. Biorąc pod uwagę naturę tego naszego sprzętu oraz jego funkcję, nie trzeba chyba już wyjaśniać jakie są skutki takich niedoborów. Na domiar złego dochodzi fakt całkowitego braku urozmaicenia diety oraz ciągłego jedzenia zupek i kanapek (pewnie z białego pieczywa lub pompowanych bułek). A pamiętajmy, że nawet produkty uważane za zdrowe, jedzone dzień w dzień z uporem maniaka mogą okazać się szkodliwe dla naszego organizmu. 

Mówi się, że zupki chińskie to sama chemia. Ja jednak patrząc na skład, z bardziej chemicznych rzeczy widzę jedynie pochodne glutaminianu sodu, poza tym wszelkiej maści przyprawy i składniki pochodzenia roslinnego. Ale w sumie nie mogę się nie zgodzić, gdyż wszystko co nas otacza to właściwie jakieś cząsteczki chemiczne.

Pozostaje jeszcze pytanie - co z tym glutaminem sodu tak łączonym z zupkami i ich szkodliwością? 

Najkrócej jak się da - na pewno gdyby był szkodliwy to nie byłby dopuszczony do żywności. Nikt nikogo nie chce zatruć! Niekórzy są zdania, że jest szkodliwy i za dowód na to uważają syndrom restauracji chińskiej. Ale winowajcą nie jest tu glutaminian a intensywność smaków, przypraw i różnych innych składników mogących wywoływać reakcje alergiczne. Znam przypadek gdzie, owa dolegliwość pojawiła się po zjedzeniu bigosu, a tam na pewno nie było glutaminianu. Więc nie obwiniajmy go za wszystko co złe. Owszem może powodować alargie, ale to nie znaczy, że jest trujący i że będziemy po nim świecić.  

Podsumowując, możemy śmiało jeść zupki, ale jak ze wszystkim należy zachować rozsądek. Zupka nigdy nie zastąpi prawidłowego pełnowartościowego posiłku. Ze względu na to, że posiada prawie wyłącznie wartości energetyczne, nadaje się jedynie jako szybki zastrzyk enegrii gdy dopadnie nas mały głód w nocy o północy :) 

Dzięki za dzisiejszą inspirację ;)

wtorek, 14 stycznia 2014

Tyle hałasu o... parówkę

Parówka może być zwana również serdelkiem lub też po prostu kiełbaską, natomiast po fachowemu określana jest jako kiełbasa homogenizowana. Jak by nie patrzeć jest to po prostu zwykła mała kiełbasa, która mimo swoich niewielkich rozmiarów robi wokół siebie naprawdę dużo szumu. Czego ja nie słyszałam o parówkach. Czego tam nie dodają - najpopularnieszy chyba jest papier toaletowy, kolejne - krowie wymiona, a poza tym oczywiście kurze głowy, kopyta i wszystko inne czego nie dałoby się wykorzyatać w innym celu. Chyba nawet słyszałam też o trocinach. Niestety parówka jest małą zdradziecką bestią. Drobniutko przemielona, według przeciętego konsumenta, może mieć bardzo bogate wnętrze i zawierać wszystko. 

A jaka jest prawda? 

Prawda jest taka, że stosowanie powyższych dodatków byłoby niemożliwe. Po pierwsze, dlatego, że nie można by uzyskać prawidłowej struktury produktu z taką wkładką. Aby struktura parówki była parwidłowa w kiełbasce musi powstać matryca białkowo-tłuszczowa, a wprowadzenie np. papieru uniemożliwiłoby łęczenia się cząsteczek białek. Po drugie, w przemyśle spożywczym nie wykorzystuje się maszyn, które byłby w stanie tak bardzo rozdrobnić kopyta czy kości, aby były one niewidoczne i niewyczuwalne w parówce. Natomiast po trzecie, odnośnie wymion - jest to odpad II klasy i jest kierowany do utylizacji, nie jest wykorzystywany w żaden sposób, nawet na karmę dla psów.

Na szczęście, nie jest tak ekscytująco jak sobie niektórzy wyobrażają, a najbardziej kontrowersyną rzeczą dodawaną do parówek jest zniesławiony MOM oraz białka sojowe pochodzące najprawdopodobniej z soi GM (modyfikowanej genetycznie). Mało który konsument patrzy przychylnym okiem na MOM oraz GMO. Śmiem stwierdzić, że są to tematy najbardziej na topie wśród niby-znawców żywności oraz ekooszołomów. A i w tej kwesti nie ma się czym ekscytować, bo ani jedno ani drugie nam nie zaszkodzi (ale w temat zagłębię się już przy innej okazji). Dla dorosłego człowieka MOM nie jest niebezpieczny, natomiast lepiej unikać podawania produktów z jego dodatkiem dzieciaczkom, ze względu na to, że w zależności od metody pozyskiwania, może on zawierać zrąbki kostne, które mogą uszkodzić delikatny przewód pokarmowy malutkiego człowieka. Ja jako technolog mięsa, widziałam na własne oczy słynne MOM i mimo, że nie wygląda apateycznie, to nie wystrzegam się produktów z tym dodatkiem. A tym bardziej nie wystrzegam się białek sojowych, nawet tych GM, ponieważ mogą być zdrowe - zawierają izoflawony wykazujące pozytywny wpływ na organizm człowieka. 

Niestety, żeby parówki trzymały się kupy to potrzebują różnych dodatków. Potrzebują również tłuszczów i skórek, które także budzą lekkie zastrzeżenia u konsumentów, a które są niezbędne to wytworzenia odpowiedniej tekstury i smaku produktu. Oczywiście nic z listy składników nie jest szkodliwe. Jednakże jeśli nam przeszkadzają niektóre dodatki lub też zawartość tłuszczu, wystarczy nabrać nawyku czytania etykiet. Wszystko jest tam napisane i wszystko co napisane to oczywiście prawda, więc bez problemu można wybrać dla siebie taki produkt, który nie będzie budził w nas żadnych zastrzeżeń. 

niedziela, 12 stycznia 2014

Mąka wieprzowa

Planowałam zupełnie inny post na dzisiaj. Miał być weekendowo - naukowy. Niestety, nie dokopałam się do mojego źródła informacji, a chciałam wszystko dokładnie i fachowo opisać. Tematu nie zdradzam. Może w przyszły weekend uda mi się napisać. 

Za to dzisiaj trochę humoru z cyklu "zasłyszane na mieście". Jakieś niecałe 2 lata temu byłam na grillu, gdzie dowiedziałam się dlaczego mąka w jednym ze znanych supermarketów (nie powiem którym) jest wyjątkowo tania. Wiedzą na ten temat podzieliła się ze mną nowo poznana koleżanka, nie mająca pojęcia, że jestem trochę wtajemiczona w tajniki produkcji żywności. Zgodnie z moim schematem rodziny pana Zdzicha, koleżance powiedział to tata, a tacie kolega. Kolegę taty nazwijmy panem Henrykiem. Pan Henryk zajmował się dystrybucją różnych produktów, w tym mąki oczywiście. Niestety jego mąka była droga na co skarżyli się właściciele sklepów, z którymi współpracował. Pan Henryk postanowił coś na to zardzić i udał się wprost do producenta u którego się zaopatrywał. Tam zapytał czemu on nie może dostać takiej taniej mąki jak ta w znanym supermarkecie. Dowiedział się oczywiście strasznych rzeczy. Nie mógł i nie chciał już takiej mąki, ponieważ, jak się okazało, była to zupełnie inna mąka. Była to mąka pół na pół. Połowę składu stanowiła mąka, natomiast drugą połowę - puch świński, wyprażona na biało szczecina wyglądająca jak puszysta mąka. 

Sama nawet nie jestem pewna czy dałoby się wyprażyć szczecinę tak aby przypominała mąkę. Za to jestem pewna, że zastąpienie mąki tym pomysłowym substytutem nie jest możliwe. Przede wszystkim mąka zawiera białka, dzięki którym możliwe jest uzyskanie ciasta, natomiast taki wyprażony świński włos - nie. Nikt by nie kupował mąki, której nie mogłby wykorzystać do tego do czego jest przeznaczona. Nie wspomnę już o tym, że mogłaby dziwnie pachnieć podczas pieczenia lub smażenia. A sanepid jakby się dowiedział - ojej! Zaznaczę również, że ja kupuję mąkę, o której mowa. Owszem jest tania, ale biszkopty i inne ciasta rosną pięknie i nie opadają, więc wszystkie białka są na swoim miejscu. I nigdy nie zaobserowałam, żednego podejrzanego zapachu. No poza zapachem spalenizny - ale to już nie wina mąki. Nawet jeśli by było w tej mące trochę puchu - to przynajmniej wzbogacałabym dietę w krzem, który wzmacniałby moje włosy ;)

środa, 8 stycznia 2014

Nie wiemy co jemy :)

Właśnie mnie olśniło i doszłam do wniosku, że źle nazwałam mojego bloga. Na przekór wielu programom w telewizji czy radiu, stronom internetowym oraz facebookowym fanpage'om, które zawierają określenie "Wiem co jem", powinnam użyć nazwy "Nie wiem co jem". Dlaczego? Dlatego, że przeciętny pan Zdzichu z żoną Krysią i córką Olą czerpią więdzę na temat żywności z takich właśnie miejsc, gdzie informacje niejednokrotnie się mijają z prawdą, przez co właśnie mogą oni jedynie podejrzewać co jedzą. Oczywiście cała rodzina zapamiętuje te najbardziej wyssanne z palca informacje, które niejednokrotnie mówią o szkodliwości wielu produktów spożywczych, i następnie zasłyszane sensacje opowiadają dalej dorzucając jeszcze coś od siebie, żeby było bardziej sensacyjnie. W pewnym momencie dochodzi do tego, że pan Zdzichu i jego znajomi doszukują się spisku we wszystkim co z żywnością związane. Raz gdy wzięłam udział w jakiejś dyskusji na pewnym facebookowym fanpage'u ktoś zarzucił mi, że nie mam pojęcia o tym co się dzieje wśród producentów żywności i że tak naprawdę wszystkie zakłady są kontrolowane przez głowy największych mocarstw, którzy to stopniowo podtruwają ludność mniejszych państw, żeby zdobyć władzę nad Światem. Osobiście się z tym nie zgadzam, gdyż uważam, że to Pinky i Mózg chcą zdobyć władzę nad Światem, a nie jakieś tam głowy jakiś tam mocarstw, ale co ja tam wiem. Wracając do tematu, niby dobry żart, ale nie ma w tym nic śmiesznego, bo osoba, która to napisała chyba faktycznie w to wierzyła. Mimo tej najdziwniejszej rzeczy jakiej się dowiedziałam o żywności, to i tak najbardziej lubię wszędzie wypowiadających się "znawców tematu", którzy zadają pytania wujkowi Google i dokopują się do inforamcji, które chcą uzyskać, a potem się nimi dzielą. Stawiam nacisk na to, że dowiadują się tego czego CHCĄ się dowiedzieć, a nie koniecznie to co jest prawdą - pamiętajmy, że amarykańscy naukowcy potwierdzą każdą postawioną tezę. Dla przykłądu wpisujemy "szkodliwość mleka" i już można wymienić setki minusów spożywania mleka, nie patrząc na to, że wszystko ma swoje wady i zalety oraz oczywiście, że nie wszystko potwierdzone badaniami jest prawdą. Dla potwierdzenia, że w ten sposób znajdujemy między innymi bzdury, możemy wpisać "ból głowy rak mózgu" i wtedy oczywiście dowiemy się, że właśnie umieramy na raka, mimo, że w rzeczywistości np. się po prostu nie wyspaliśmy lub spadł nam cukier. Co zasugerujemy wujkowi - on to potwierdzi - taki dobry z niego wujek ;) Oczywiście nie twierdzę, że ja jestem wszechwiedząca i nieomylna i na pewno i mi zdarzy się jakaś głupota, jednakże będę się starała pisać to co wiem i przed napisaniem czegoś to weryfikować (nie w internecie oczywiście).